Starożytna historia Polaków. Na krawędzi zagłady






Od momentu zaprzestania przez Bizancjum utrzymywania fikcji istnienia Cesarstwa Zachodniego zaznaczyły się rożne tendencje jeśli chodzi o podejście państw słowiańskich do koegzystencji z ludnością na podbitych terenach.
Wawelanie prowadzili politykę raczej ścisłego separowania się od tubylców i trwania przy swoich tradycjach, szczególnie że im również przypadła pozycja przywódcy tych plemion i ich wodzowie uznawani byli mniej lub bardziej dobrowolnie za przywódców wszystkich Słowian. Te związki były jednak raczej natury symbolicznej i ograniczały się w praktyce do pomocy wojskowej w przypadku wojny.
Polanie w Galii starali się zjednać sobie ludność miejscową i stosunkowo szybko wystąpiły u nich procesy asymilacyjne, za wyjątkiem trwania przy wierze ariańskiej.
Z kolei Getowie przyjmowali pozycje zależne od preferencji aktualnego władcy. Generalnie jednak starali się dalej utrzymywać rzymską organizację państwa i rzymską kulturę. W sprawach religijnych postępowali podobnie i występowały tendencje zarówno do popierania katolicyzmu jak i jego aktywne zwalczanie.

Generalnie okres do roku 531 był okresem umacniania pozycji Słowian na zachodzie i stabilizacji Cesarstwa Bizantyjskiego na wschodzie gdzie do władzy doszli w tym czasie cesarze o dużych zdolnościach przywódczych. Rezygnacja cesarzy wschodnich z mieszania się w sprawy militarne, po doświadczeniach cesarza Walensa, spowodowała, że na czele armii stanęli kompetentni i zdolni dowódcy, co zaowocowało odzyskaniem przez Konstantynopol zdolności narzucania przeciwnikom własnej woli politycznej.

Jednym z takich dowódców był Belizariusz. Jego wojenny talent budził taką samą trwogę jak i jego brak skrupułów w walce z przeciwnikami. Jako dowódca wojsk cesarskich w Mezopotamii pokonał Persów  w bitwie pod Darą i przyczynił się tym samym do ustanowienia pokoju z tym imperium. Kiedy jednak jego dalsze działania wojenne okazały się mniej szczęśliwe, popadł w niełaskę i został odwołany w roku 531 na dwór cesarski .
Ta jego niepewna sytuacja przyczyniła się zapewne do tego, że był gotów na każde ryzyko aby powrócić do łask cesarza i do władzy która posiadał wcześniej.
I taka okazja nadeszła już dwa lata później.
W Konstantynopolu pojawiły się  pogłoski o tajemniczej chorobie na którą zaczęli zapadać mieszkańcy miasta. Choroba ta dotknęła szczególnie młodych i silnych mężczyzn. Co ciekawe początkowo zapadali na nią przeważnie niewolnicy i jeńcy słowiańscy a szczególnie podatni na tę chorobę okazali się Wawelanie.

Ta wiadomość doszła również do uszu Belizariusza i w jego głowie zrodził się zaiste diabelski plan.
Belizariusz zaproponował cesarzowi Justynianowi zwrócenie wolności jeńcom i niewolnikom z plemiona Wawelan. W swej łaskawości zaproponował zapewne zaskoczonym Słowianom odtransportowanie ich do domu, do ich nowej stolicy Kartaginy.
Ci biedacy nie mieli pojęcia że odbędą ją w towarzystwie zarażonych tą nieznaną chorobą jeńców.

Radość z powrotu była krótka i jeden po drugim uwolnieni zakończyli swoje życie w mękach. Ale niestety zanim to się stało zaraza dopadła już mieszkańców miasta. Początkowo nie było powodów do paniki, ale po kilku tygodniach epidemia zaczęła osiągać zatrważające rozmiary. Tysiące młodych ludzi umierało w strasznych męczarniach i władca Wawelan popadł w panikę bo groziło mu to, że jego doborowe jednostki ciężkiej jazdy przestaną istnieć, z braku wojowników. Pospiesznie wysłano więc około 5000 najlepszych rycerzy droga morską na Sycylię aby zapewnić im bezpieczeństwo.
W Kartaginie pozostali tylko ci co zdecydowali się na to dobrowolnie i ci co już mieli symptomy choroby. I na tę wiadomość czekał właśnie Belizariusz. Pospiesznie załadowano na statki 15000 armie złożoną z zaciężnych wojsk w tym jednostki Hunów i przerzucono ją do Afryki. Armia ta była zadziwiająco mała, jeśli się ją porówna do poprzednich wypraw przeciw Wawelom, ale jak się okazało, najzupełniej wystarczająca dla pokonania osłabionej epidemią armii.

Belizariusz wiedział bardzo dobrze, że lepszej sytuacji do ataku już nigdy nie będzie. Wśród Wawelan doszło wcześniej do zamachu stanu i rządząca gałąź dynastii królewskiej została obalona. Wawelanie skorzystali ze starego prawa do powoływania wodzów przez lud i obrali nowego przywódcę Gailamira. Jego władza nie była jeszcze silna i nie wszędzie miał on posłuch u poddanych a szczególnie jego autorytet u słowiańskich sojuszników był znikomy. To dawało pewność Belizariuszowi że Gailamir nie otrzyma należnych mu posiłków na czas i że inne słowiańskie plemiona będą się ociągać z pomocą. Kiedy wiadomość o lądowaniu Bizantyjczyków doszła do Kartaginy Gailamir zdecydował się na bitwę mimo tego, że do dyspozycji miał tylko 2000 po części chorych a po części niedoświadczonych rycerzy. Dalsze oczekiwanie oznaczało jednak, że na skutek choroby nie zostanie mu żaden żywy wojownik. Oczywiście z obecnej perspektywy była to decyzja absolutnie fałszywa. Wystarczyło aby oddał Kartaginę na parę tygodni Bizantyjczykom bez walki, a po armii Belizariusza nie ostałby się nikt żywy.
Mimo tej beznadziejnej sytuacji doszło do szarży ciężkiej jazdy przed którą drżeli w normalnej sytuacji wszyscy przeciwnicy Wawelan. Niestety tym razem nie starczyło im sił i atakujący znaleźli na polu bitwy śmierć. Tymczasem sytuacja w Kartaginie była tak beznadziejna, że ani zwyciężeni ani zwycięscy nie odważyli się do niej wkroczyć, mimo że bramy miasta stały otworem.
Gailamir zbiegł w góry i w tej beznadziejnej sytuacji wezwał na pomoc swego brata i oddziały które poprzednio wysłał na Sycylię. Ale i tam choroba zaczęła już zbierać swoje żniwo i na ratunek ojczyźnie przybyły marne resztki tej wielkiej armii którą wróg pokonał nie orężem a przy użyciu podłego podstępu i broni masowej zagłady. Był to koniec królestwa Wawelan w Afryce i koniec jego dominacji wśród Słowian. Wprawdzie opór nielicznych którzy przeżyli trwał jeszcze przez dziesięciolecia, z racji poparcia jakie uzyskały niedobitki Wawelan wśród Berberów, ale ten opór zdał się na nic i w ciągu następnych 30 lat ślad po tym plemieniu zaginał a jego zbiegli do Europy członkowie wtopili się w masę Getów Wizygotów i Polan. Jakaś część Wawelan wróciła zapewne do swojej starej ojczyzny w Polsce a z nimi przywędrowała też na te tereny „czarna śmierć”.
Ten zbrodniczy podstęp cesarza Justyniana i jego wodza Belizariusza rozpętał jednak tragedię która w przeciągu następnych 200 lat o mało nie doprowadziła do zagłady Europy.
Ta choroba którą zarazili Wawelan to była dżuma i okazało się, że na tę chorobę Słowianie byli bardzo podatni.
Szczególnie te plemiona które pochodziły z terenów obecnej Polski.
Z racji swojego wcześniejszego odosobnienia nie miały one kontaktu z tym zarazkiem i organizm tych ludzi nie mógł sobie z nim poradzić, dlatego śmiertelność wśród Słowian była szczególnie duża. Sytuacja była identyczna z tą, jaka nastąpiła po „odkryciu” Ameryki 1000 lat później.
Ostatnie odkrycia archeologiczne pokazały, że w obu Amerykach w wyniku zawleczenia przez Europejczyków zarazków ospy zmarły dziesiątki a być może nawet setki milionów tubylców. Tylko w rejonie Amazonki egzystowała populacja licząca 10 do 20 mln ludzi na wysokim poziomie cywilizacyjnym i po tej ludności nie ostał się ani jeden jej przedstawiciel. Kiedy pierwsze ekspedycje hiszpańskie podążyły w górę biegu Amazonki i jej dopływów to poza legendami o tych cywilizacjach nie zastały już nikogo żyjącego. Dopiero ostatnio zdjęcia satelitarne ujawniły jak gęsto zaludniony w przeszłości był ten rejon. Po tych ludziach ostała się tylko wyjątkowa swoją urodzajnością gleba o nazwie „Terra preta”.


Jako ciekawostkę chciałbym tu nadmienić, że jedynymi którym udało się stworzyć podobnie żyzną glebę przy pomocy technik rolniczych byli Słowianie.
Badania archeologiczne osad słowiańskich na terenie obecnych Niemiec pozwoliły na odkrycie tego typu gleb również w Europie.


Oczywiście tego typu gleby występują również w innych rejonach słowiańskich ale „nasi” archeolodzy czekają pewnie na instrukcje z centrali zanim zdecydują się na jej poszukiwania.
Jest to jeden z licznych dowodów na bardzo wysoki stan wiedzy rolniczej i nie tylko u Słowian. W przeciwieństwie do histerii jaka panuje na temat indiańskiej „Terra prety”, jej słowiański odpowiednik jest pomijany milczeniem, również w Polsce, co dokładnie pokazuje czyje interesy reprezentuje tak zwana „nauka polska”.

Ludy południowe były bardziej odporne na dżumę i pewnie wszystko wróciłoby do normy gdyby nie to, że następne lata okazały się bardzo ciężkie dla ludności Europy. W przeciągu następnych lat po upadku Kartaginy Europę nawiedziły niespotykanych rozmiarów katastrofy. Oziębienie klimatyczne spowodowane olbrzymimi wybuchami wulkanów sprowadziło na Europę głód i biedę.


Osłabieni głodem ludzie umierali z byle powodu i dżuma miała w tych warunkach idealne możliwości dalszego rozprzestrzeniania a przede wszystkim wytworzenia takich szczepów tych zarazków których śmiertelność była jeszcze większa.

Justynian omamiony wizją przywrócenia dawnego cesarstwa nie zadowolił się zniszczeniem Wawelan ale uderzy całą siłą swojej armii na Rzym. Walki z Getami były niesamowicie krwawe i Bizantyjczycy nie cofali się przed żadną zbrodnią dla osiągnięcia celu. To oni zniszczyli rzymskie akwedukty i przyczynili się tym samym do upadku tego miasta. Wprawdzie grasująca dżuma była tu decydującym elementem i to ona doprowadziła do wyludnienia Europy ale szaleństwo Justyniana stworzyło jej idealne warunki rozprzestrzenienia. Fale uchodźców roznosiły tę chorobę po Europie, Afryce i Azji.
W przeciągu następnych 200 lat kolejne fale dżumy zalewały Europę raz po raz i z każdą kolejną falą tej choroby liczebność populacji ludzkiej w Europie była coraz mniejsza. W samej Italii, w której za czasów rzymskich żyło zapewne od 10 do 20 mln ludzi, doszło do demograficznego załamania i niewiele brakowało aby ten region stal się bezludny. W VII wieku żyło tam zapewne mniej ludzi niż w czasach epoki kamiennej, możliwe że nawet poniżej 500000.
A sam Rzym który w czasach świetności liczył ponad 1 mln mieszkańców zamienił się w gruzowisko na którym wegetowały ostatnie parę tysięcy potomków władców świata.

Nie inaczej działo się w Cesarstwie Wschodnim gdzie ta choroba poczyniła straszliwe spustoszenia. Sam cesarz Justynian zaraził się dżumą i miał dużo szczęścia że przeżył. Niestety tu los nie okazał się sprawiedliwy i obaj twórcy tego nieszczęścia Justynian i Belizariusz mogli jeszcze długo przyglądać się temu jak ich szaleńcze plany powoli zamieniały się w proch.

W tym miejscu należy też podjąć temat tak zwanego zasiedlenia przez Słowian Europy środkowej i południowej w VI wieku naszej ery.
Jako jeden z argumentów tej hipotezy podawany jest fakt drastycznych zmian kulturalnych z początkiem VI wieku naszej ery w Europie środkowej i na Bałkanach. W początkach tego wieku zaznaczyło się znaczne obniżenie poziomu cywilizacyjnego ludności. Wyroby materialne z tych czasów są bardziej prymitywne ale również w architekturze i w sposobie pochowków ludzi zmieniło się bardzo dużo. Nawet w takiej dziedzinie jak wyrób naczyń ceramicznych zaznaczyła się regresja i zamiast kola garncarskiego ludność na terenach obecnej Polski zaczęła znowu lepić garnki ręcznie. Historycy przypisywali to napływowi ludności słowiańskiej na te tereny. Ta hipoteza jest propagowana przede wszystkim przez naukę zachodnią i jej „polskich” pomagierów i ma uzasadnić prymitywizm Słowian i ich cywilizacyjne wstecznictwo.


Tymczasem sprawa ma się całkiem inaczej. W rozważaniach tych pomijany jest całkowicie aspekt epidemii dżumy. Każdy sobie może wyobrazić jak by wyglądała współczesna cywilizacja gdyby 90% ludności zmarło w wyniku epidemii. Miasta stałyby się bezludne i nie funkcjonowałoby nic do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Ci co by przeżyli byliby  zmuszeni do życia tak jak w epoce kamiennej. Prawie nikt z nas nie jest w stanie przeżyć bez cywilizacji. Bez zapalniczki czy też zapałek 99% ludzi nie byłoby w stanie rozpalić nawet ognia. Tak samo z innym rzeczami codziennego użytku.
Któż z nas wie jak się lepi garnki?
I nie inaczej było też w VI wieku. W tych czasach ludzie byli jeszcze normalni i potrafili nieporównywalnie więcej z tych rzeczy które konieczne są do przeżycia, ale również wśród nich występowała daleko idąca specjalizacja i cały szereg przedmiotów było wykonywanych przez wyspecjalizowanych w tych dziedzinach rzemieślników. Ci którzy mieli częstsze kontakty z innymi ludźmi a więc przede wszystkim rzemieślnicy, duchowni jak i urzędnicy byli stokroć bardziej narażeni na zarażenie dżumą i w większości wymarli. Z dnia na dzień ludność terenów słowiańskich stanęła przed koniecznością poradzenia sobie z sytuacją gdzie nie było nikogo żywego wśród niej, który byłby w stanie wykonywać potrzebne jej dobra materialne.
Nie ma się więc co dziwić, że w sytuacji gdzie wśród przeżywających epidemię przeważały dzieci, te umiejętności w rękodziele zanikły i ludzie znowu zaczęli lepić garnki ręcznie.
Tak samo jeśli chodzi o sprawę pochówków, to przy tysiącach zmarłych nie było najmniejszych szans na to, aby spalić ich na stosie, tak jak przystało to u Słowian, ale ofiary dżumy były zakopywane, byle szybciej, w ziemi bez rytuałów i należnych im darów na „tamten świat”.

Również w Bizancjum epidemia zabiła miliony ludzi w tym głownie tych najbardziej potrzebnych fachowców i mieszkańców miast. Również tam zaznaczyła się deprecjacja cywilizacyjna i we wszystkich dziedzinach wytwórczych obserwujemy dramatyczne załamanie jakości produktów.
Również na Bałkanach wymarły cale miasta i regiony doszczętnie, a największe szanse na przeżycie mieli ci co poprzednio żyli na marginesie tego społeczeństwa a więc Słowianie w najbardziej odległych i odosobnionych zakątkach Bałkanów. To ta pierwotna ludność zasiedliła powoli te opustoszałe tereny i potrzebowała dziesięciolecia aby odzyskać choć częściowo dawne wytwórcze umiejętności i dawny poziom kultury materialnej.

Żadnego najazdu Słowian ze stepów na Europę nie było, ponieważ w tym czasie brakowało Słowian aby tego dokonać. Te potencjalnie inwazyjne ludy same stały na krawędzi demograficznej zagłady i nieliczne ich niedobitki ukrywały się na największych odludziach w obawie przed dżumą.
Bałkany zasiedliła ponownie ludność miejscowa ale z terenów gdzie indoktrynacja bizantyjska nie sięgała i gdzie zachowała się kultura słowiańska w swojej pierwotnej postaci.


Dodatkowym problemem było to że epidemia ta nie była zjawiskiem jednorazowym, ale co kilkanaście, kilkadziesiąt lat przewalały się jej nowe fale przez Europę niszcząc to co jej mieszkańcom udało się odbudować przez te poprzednie lata.

I jest logiczne to, że te fale dżumy pustoszyły o wiele bardziej niszcząco tereny mniej zaludnione i słabiej rozwinięte bo tam już strata jednego doświadczonego rzemieślnika powodowała, że cały dorobek i doświadczenie wielu przeszłych pokoleń przepadało na zawsze.
W gęsto zaludnionych miastach Bizancjum straty absolutne były zapewne jeszcze większe ale w tej masie ludzi zawsze byli tacy co przeżyli, szczególnie że genotyp tych ludzi był przystosowany do kontaktu z takimi chorobami i śmiertelność była niższa niż wśród Słowian. Tak więc tam, powrót do stanu poprzedniego był łatwiejszy. Mimo to niesamowite straty ludzkie spowodowały że plany Justyniana spaliły na panewce. Na koniec nie miał on oni pieniędzy ani wojska które zdolne by było do dalszej wojny.
Cesarstwa Wschodnie zawdzięczało swoje przetrwanie tylko i wyłącznie temu, że jego przeciwnicy byli równie mocno osłabieni trwającą epidemią i niezdolni do akcji zaczepnych.

Przy okazji dżumy Justyniana zastanawia też niezgodność datowania faktycznego wystąpienia pierwszych zachorowań na tę chorobę a tym co jest propagowane przez tak zwaną „naukę” Oczywiste jest to, że zarówno „naukowcom” jak i kościołowi zależy na tym aby zataić prawdziwy przebieg wydarzeń związanych z upadkiem królestwa Wawelan jak i roli jaka w tym odegrał święty kościoła, cesarz Justynian.
Oczywiście dla kościoła jest nie po myśli to, że wyniesiony na ołtarze był zwykłym masowym mordercą i jednym z największych łotrów w historii.
Dlatego ignoruje się powszechnie to, że wybuch dżumy nastąpił już w roku 532 i że to ta choroba zadecydowała o przebiegu historii Europy. Ignorowanie przez historyków tej epidemii jest też spowodowane koniecznością obrony tezy o napływowym osadnictwie słowiańskim w Europie środkowej i na Bałkanach. Wyraźne załamanie cywilizacyjne w Bizancjum i Rzymie jest interpretowane, wbrew faktom, jako efekt wojen i podbojów. Takie samo załamanie na terenach rdzennie słowiańskich jest jednak interpretowane jako osadnictwo nowej, słowiańskiej grupy ludnościowej ze stepów wschodu i to wbrew jednoznacznym dowodom na ciągłość genetyczną mieszkańców tych terenów.

To są wyssane z palca bzdury i przestępcze fałszowanie faktów. „Naukowcy” są w tym przypadku wspólnikami w fałszowaniu historii i w rozprzestrzenianiu kłamstw w celach manipulowania opinią społeczeństwa.

Europa była wprawdzie już wcześniej w większości słowiańska, to jednak dopiero epidemia dżumy stworzyła warunki w których Słowianie mogli przejąć całkowitą władzę nad kontynentem. Wprawdzie epidemia ta uderzyła w nich najmocniej ale to oni najwcześniej otrząsnęli się z tego szoku i to oni pierwsi sięgnęli po władzę nad Europą. I faktycznie przez krótki okres dziejów pod koniec VI i na początku VII wieku Europa znalazła się w rękach Słowian, i to właśnie te lata zadecydowały o jej losie. Epidemia dżumy wyniosła Słowian wprawdzie do władzy ale stała się też ich przekleństwem i grabarzem ich wielkości. Niestety pamięć o tych latach świetności została Słowianom przez ich wrogów zrabowana. Ale o tym w następnym odcinku.

Pasuje jak pokrywka do garnka.



Pasuje jak pokrywka do garnka.

Ceres zadziwiła nas już wielokrotnie swoimi zagadkami ale to co udało się sfotografować ostatnio przeszło wyobrażenia naszych „naukowców” tak, że nawet patrząc na zdjęcia i mając przed oczyma wszystkie fakty jak na dłoni, nie są w stanie zobaczyć tego co przed ich nosem.

Sonda „Dawn” zbliża się coraz bardziej do powierzchni planetki i dzięki temu coraz więcej szczegółów na jej powierzchni staje się widoczne. Wprawdzie ten „szczegół” nie zalicza się do tej kategorii, ze względu na pokaźną wielkość, ale mimo to wytłumaczenie tego co obserwujemy jest niemożliwe jeśli nie pogodzimy się z faktem, że na niebie dzieją się rzeczy które się nawet filozofom nie śniły.
Przejdźmy więc do konkretów i spójrzmy na to zdjęcie.


Widzimy na nim zagadkową strukturę o piramido-podobnej formie. Jej wielkość jest całkiem pokaźna i oceniana jest na 12 km średnicy i 6 km wysokości. Ja szacuje ją jednak jako zdecydowanie niższą i moim zdaniem wysokość nie przekracza 2 kilometrów.

Ciekawe że ta góra rożni się cechami budujących ją skal od otoczenia i jest zdecydowanie jaśniejsza. Dodatkowo jej bardzo strome stoki zdają się być pocięte przez kaniony wyżłobione na jej zboczach, najprawdopodobniej przez lawiny z materii skalnej ale u jej podnóża nie widzimy żadnych usypisk z tej materii.

Warto zwrócić uwagę na krater w bezpośrednim sąsiedztwie tej góry, będący rezultatem zderzenia z innym ciałem niebieskim, przynajmniej tak twierdzą nasi „geniusze”.

Oczywiście „nasi naukowcy” patrzą na te zdjęcie jak sroka w gnat i „widzą ciemność”.

Tymczasem aby tę zagadkę rozwiązać trzeba się otrząsnąć z tego anachronizmu, że kratery na ciałach niebieskich powstają wskutek zderzeń z meteorytami i kometami i zaakceptować rzeczywistość, że są one wynikiem wulkanizmu eksplozywnego.

To samo zjawisko występuje również na Ziemi i o tym pisałem tutaj.



W przypadku Ceres doszło jednak do rzeczy niezwyklej.

Z racji minimalnej „siły ciężkości” na tej planetce wybuch taki, będący rezultatem koniunkcji ciał niebieskich i podgrzanie materii we wnętrzu Ceres w rezultacie wytworzenia się interferencji pomiędzy wieloma generacjami wakuoli, doprowadził do wyrwania z powierzchni planetki całego olbrzymiego bloku skalnego który spadł następnie obrócony, że tak powiem na plecy i przekręcony o ca. 90°, z powrotem na jej powierzchnię. Wprawdzie uległ on spękaniom które teraz są widoczne na jego stokach jako gigantyczne bruzdy ale generalnie odpowiada on dokładnie tej części powierzchni planety której brakuje w lezącym zaraz obok gigantycznym kraterze.

Oczywiście udowodnienie tego jest proste, ponieważ wystarczy tylko dokonać komputerowego złożenia tych dwóch części ze sobą i wtedy każdy będzie się mógł przekonać na własne oczy, że te dwie struktury powierzchniowe pasują do siebie jak pokrywka do garnka.

Starożytna historia Polaków. W drodze do Imperium




Strategia władców Wawelan i Polan polegała na odcięciu Rzymian od zasobów zarówno ludzkich jak i materiałowych poprzez podbój tych prowincji Cesarstwa które dla jego egzystencji miały pierwszoplanowe znaczenie. Podbicie i podporządkowanie Galii było tylko pierwszym krokiem w tym kierunku. Kolejnym była inwazja półwyspu iberyjskiego.
Rozpoczęła się ona dopiero po zabezpieczeniu pozycji w Galii.

Główne siły uderzyły na południe w roku 409 podbijając po drodze kolejne rzymskie miasta. Zdobycie prowincji Hispania nie dało jednak oczekiwanych skutków, szczególnie że Wizygoci dalej stali lojalnie przy cesarstwie i to mimo tego, że ich wojska w roku 410 jako pierwsze wojska słowiańskie splądrowały Rzym. Nie przeszkodziło to jednak im w porozumieniu z władzą centralną i po otrzymaniu nadań ziemskich i pieniężnych od cesarza, ich władcy zaczęli coraz silniej zwalczać innych Słowian.

Te wydarzenia pokazały jednak Wawelom gdzie leży tak naprawdę słaby punkt Cesarstwa Rzymskiego. Przyczyną rebelii Wizygotów był głód będący rezultatem wstrzymania dostaw zboża z północnej Afryki. Pokazało to jednoznacznie, że ten kto kontroluje tę prowincję, kontroluje faktycznie wszystkie inne tereny cesarstwa.

To nie uszło uwadze władców Słowian i kolejnym celem Wawelan i Polan, połączonych w międzyczasie unią personalną, stała się Afryka.

W roku 429 wojska Wawelan i Polan pod przywództwem ich króla Genzeryka przeprawiły się na afrykańska stronę i zaczęły stopniowo podbijać tereny tej rzymskiej prowincji. Słowianie podporządkowali sobie nie tylko te tereny ale dzięki posiadaniu silnej floty morskiej kontrolowali również cały handel morski w zachodniej części Morza Śródziemnego oraz zdobyli wyspy Sycylię, Korsykę i Sardynię oraz Baleary.
Na tych terenach Arianie wprowadzili swoją religię stopniowo eliminując oficjalny katolicyzm. Razem z wprowadzeniem tej religii zmieniły się też formy zarządzania krajem oraz charakter własności prywatnej. Do tej sprawy odniosę się w dalszej części tekstu, szczególnie że jest ona bardzo ważna dla zrozumienia przyczyn dramatycznych zmian ustrojowych w Europie i narodzin feudalizmu. Zmiany te odbiły się pozytywnie na funkcjonowaniu gospodarki tej prowincji i przyczyniły się do jej dalszego rozkwitu. Polityka Wawelan była polityką rozważną wobec tubylców i ich rządy spotkały się z poparciem tamtejszego społeczeństwa.
W stosunku do Rzymu Genzeryk prowadził politykę pragmatyczną oczekując na sprzyjające okoliczności do zadania ostatecznego ciosu. I te nadążyły się w roku 455, w którym to roku wdowa po cesarzu Walentynianie III zwróciła się do Wawelan o pomoc. 

Był to rok w którym ostatecznie padł Rzym. 

Słowianie zajęli to miasto (grafika) i przez następne 100 lat było ono rządzone przez słowiańskich władców. Początkowo przez Racymera a po jego śmierci przez władców z plemienia Getow wschodnich Odoakera (Od Daków) a następnie Teodoryka.

Przy postaci Racymera warto zatrzymać się trochę dłużej. W literaturze przedstawiany jest jako wódz rzymski o germańskim (niemieckim) pochodzeniu. Po złupieniu Rzymu przez Wandali miał jakoby przejąć praktycznie władzę w Cesarstwie Zachodnim i kontrolować je poprzez podstawionych przez siebie figurantów noszących oficjalnie tytuł Cesarza Rzymu.
Taka interpretacja jest wysoce nieprawdopodobna ponieważ po zdobyciu Rzymu przez Wawelan nie było żadnego powodu do tego, aby tę władzę oddać z powrotem członkom starego reżimu.

Kim był w takim razie Racymer?

Oczywiscie był Wawelem i jego imię tak naprawdę brzmiało Racimir. Jego niepodzielna i silna władza jaka sprawował przez prawie 20 lat w Rzymie nie mogła wynikać tylko z roli dowódcy wojsk ponieważ te nie były w stanie sprostać armii Wawelan. Trzeba więc przyjąć z konieczności, że jego związki z Wawelami były o wiele ściślejsze. Najlepiej funkcjonuje to jeśli obu terytoriami rządzi ten sam władca. Tylko że w tym przypadku władca Wawelan nazywał się Genzeryk a na pierwszy rzut oka Racymer brzmi całkiem inaczej.

Mimo to mamy tu do czynienia z tą samą osobą.

Możemy przyjąć że imiona „germańskich” władców już w starożytności zostały zafałszowane i masowo „zdeformowane” zgodnie z potrzebami kościoła oficjalnego i cesarzy wschodniorzymskich. Chodziło o propagandowy efekt pomniejszenia znaczenie przejęcia władzy przez Slowian w Cesarstwie Zachodnim. Te propagandowe chwyty dążyły do poniżenia Słowian i przedstawienia ich jako podludzi i Bizantyjczycy opanowali je do perfekcji.

Z samookreślenia Słowianie (Slaveni) a więc ludzie niosący Słowo Boże zrobili Sclaveni czyli niewolników.
 
Oczywiście i w stosunku do władców słowiańskich nie cofano się przed żadnym oszczerstwem i nagminnie deformowano i przeinaczano ich imiona w celu ich poniżenia. Te karykaturalne wygłupy stały się następnie dla historyków podstawą ich „naukowych badan”.
Nie ma się więc co dziwić temu, ze Cesarze Wschodni nie uznawali praw Wawelan do rządzenia Rzymem i zapewne świadomie manipulowali informacjami i sugerowali podwładnym jakoby na zachodzie władza cesarzy Rzymskich dalej trwała.
Ta maskarada była zapewne równie wygodna dla Wawelan oznaczała bowiem, ze obie strony mogły uniknąć ostatecznej konfrontacji militarnej i mimo to „zachować twarz”.
Cesarze wschodni mogli dalej twierdzić ze Cesarstwo jest zjednoczone a Wawelanie mogli mimo tego robić to co im się tylko podobało bez obawy że ewentualne porażki zostaną przypisane ich działaniom.
Ta sytuacja była dla Wawelan zdecydowanie korzystniejsza i ich pozycja ciągle się umacniała co nie zostało niezauważone na wschodzie. Kiedy cesarz Zenon objął ponownie po puczu tron, ta sytuacja stała się dla niego za bardzo ryzykowna, z uwagi na ciągłą możliwość rebelii przez uzurpatorów popieranych przez marionetki w Rzymie, a więc zakończył jego istnienie w sposób zaiste teatralny, nazywając ostatniego nieistniejącego cesarza imieniem Romulusa Augusta.

Na ten proces nałożyły się dążenia średniowiecznych Niemiec aby uzasadnić własne aspiracje do tytułu Cesarza jako spadkobiercy starożytnego Rzymu. Bez ciągłości historycznej Niemców i bez „dowodów” na ich istnienie w czasach trwania imperium oraz bez „dowodów” na to że to niemieckojęzyczni Germanie doprowadzili do jego upadku i tym samym przejęli spadek po nim, niemieckie roszczenia do tego tytułu byłyby bezpodstawne.

Tym samym istniała olbrzymia, prawie że egzystencjalna, konieczność udowodnienia tego pochodzenia.

Zgodnie z powiedzeniem „okazja czyni złodzieja”, monopol informacyjny kościoła w połączeniu z absolutną władzą władców niemieckich i francuskich stworzyły wymarzone warunki dla podjęcia takich manipulacji. Te oszustwa są dalej skrupulatnie kryte przez rządy i elity tych państw bo stanowią one fundament na którym zbudowano ich narodową świadomość.

Dowody bezpośrednie tego oszustwa nie są łatwe do prezentacji ponieważ nie istnieją możliwości datowania zachowanych dokumentów (badania tych dokumentów są zabronione), oczywiście pod pretekstem ich bezcenności historycznej. W ten sposób te oczywiste oszustwa prezentowane są jako kodeksy, kroniki, nadania i biblie z początków średniowiecza mimo tego, że z całą pewnością zostały napisane w późnym średniowieczu i renesansie.
Oczywiście część dokumentów została sfałszowana już we wczesnym średniowieczu, tak jak np. kroniki królestwa Frankow „Annales regni Francorum” których obecny tekst wywodzi się zapewne z X lub XI wieku.

Możemy więc z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że również imiona dynastii wodzów Wawelan zostały w ten sposób zdeformowane. Zauważmy to, że w wielu przypadkach tzw. germańskich imion mamy do czynienia z zastąpieniem polskobrzmiących zgłosek, zbitką zgłosek o brzmieniu pseudogermańskim. Tak mamy do czynienia w przypadku wodza „Gotów” Teodoryka Wielkiego. Podaje się że jego młodzieńcze imię brzmiało Piuda-reiks, jego ojciec natomiast miał mieć na imię Thiudimir. Jak widzimy początek tych imion jest prawie że identyczny natomiast końcówka całkowicie rożna. W przypadku Teodoryka jest to dopasowanie brzmienia tego imienia do formy jaką przyjęto w średniowieczu aby wyglądała na czysto „germańską”. W przypadku jego ojca końcówka imienia jest jednoznacznie słowiańska „Mir”. Można przyjąć że jego słowiańska forma to Tworzymir.
W przypadku syna jest bardzo prawdopodobne, że jego imię było bardzo podobne lub identyczne z ojcowskim. W przypadku dzieci rozpowszechnione są u Słowian zdrobnienia, a więc Teodoryk w młodości nazywany był „Małym Tworzymirem” co po słowiańsku brzmi Tworzymirek i to imię przekręcili Grecy jak zwykle dokumentnie i wyszedł im Piuda-reiks.
Jako władca Teodoryk używał w rzeczywistości zapewne imię Teodomir jako zgreczoną wersję jego słowiańskiego imienia Tworzymir.
Stawiam tezę, że fałszowanie imion słowiańskich władców dokonywano systematycznie i systemowo i imiona kończące się na „mir” otrzymywały od niemieckich dziejopisarzy końcówkę „ryk” lub „rich” . W takim razie również Genzeryk musiał się nazywać inaczej a jeśli zamienimy dodatkowo G na R to otrzymamy imię Renzemir, a to już jest prawie identyczne z Racymer czli Ricimer a więc z tym władcą który rządził Rzymem w ostatnich latach istnienia Cesarstwa. Innymi słowy uzyskaliśmy silną poszlakę na identyczność tych dwóch postaci.

Oczywiście te rządy były związane również z arianizacją społeczeństw zachodnich prowincji oraz postępującego podziału kościołów chrześcijańskich. Jednym z ważniejszych skutków było przyjecie słowiańskiej formy odprawiania obrzędów religijnych. Zarówno użycie święconej wody jak i kadzidła nie mówiąc już o winie i opłatku jest pozostałością po ariańskim okresie w historii kościoła. Więcej tutaj:


Są to te cechy pierwotnej religii Słowian które dotarły do naszych czasów. Oczywiście tych pozostałości jest znacznie więcej, ale ich omówienie nie jest tematem tych artykułów.
Kiedy kościół katolicki, czyli starotestamentowy, odrodził się w VIII i IX w. i powoli wyparł arianizm, pamięć po jego pierwotnych obrządkach już dawno zanikła. Częściowo więc przejęto je z innych religii np. judaizmu ale z konieczności obrządek ariański musiał dalej pozostać niezmieniony, z braku alternatywy.

Odejście głównych sił słowiańskich na zachód zmniejszyło bardzo znacznie nacisk militarny na Konstantynopol i Cesarstwo Wschodnie odbudowało powoli swój status  głównej siły militarnej i gospodarczej ówczesnej Europy. Był to nieuchronny proces związany z przesunięciem się głównych ośrodków gospodarczych jak i zaludnienia na wschód. Zachodnia Europa została odcięta od głównych szlaków handlu pomiędzy Chinami, Indiami, Persją i Konstantynopolem i straciła swoją przodującą role na rzecz tych nowych ośrodków cywilizacji. Podobne zjawisko obserwujemy współcześnie.

Ekspansja Słowian zdawała się zamierać i ograniczać się do zarządzania uzyskanymi  zdobyczami. I zapewne ich odrębność uległaby szybkiemu zatarci i rozpłynęłaby się w masie tubylczej ludności gdyby nie restrykcyjne ograniczenia kontaktów między zdobywcami a podbitymi ludami. Między innymi obowiązywał zakaz małżeństw mieszanych. 

Władcy słowiańscy zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że liczebność Słowian była za mała aby na dłuższą metę utrzymać ich dominację na tak olbrzymim i gęsto zaludnionym obszarem Europy, dlatego w historii powtarza się wielokrotnie to, że podbojowi słowiańskiemu zawsze towarzyszyło wprowadzenie ścisłych podziałów w społeczeństwie. Słowianie z zamiłowaniem stosowali system kastowy i to już od tysiącleci. Ich podboje w Indiach doprowadziły do takiego samego systemu kastowego jak i podboje w Grecji (patrz system polityczny Sparty). Oczywiście i w przypadku podbojów Wawelan i Polan władcy sięgnęli do takich samych sprawdzonych rozwiązań. Podbity teren został podzielony na mniejsze jednostki administracyjne rządzone przez lokalnych słowiańskich władców którym podlegały poszczególne włości rycerstwa wywodzącego się ze zdobywców. Ludność tubylcza była podporządkowana tym nowym władcom, świadcząc daninę. Zdobywcy przyjęli na siebie za to obowiązek obrony terytorium państwa i dbania o ład i porządek.

Ta organizacja społeczeństw na terenach podbitych przez Słowian była właśnie bezpośrednią przyczyna wykształcenia się systemu feudalnego w Europie. Jego sukces wynikał właśnie z tego, że Słowianie podbili w trakcie wczesnego średniowiecza całą Europe i wszędzie wprowadzili właśnie taki system organizacji społeczeństwa. System ten był militarnie na tyle atrakcyjny i stabilny, że w efekcie przyjął się też w rejonach rdzennie słowiańskich, w tym i w Polsce. 

Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że wśród starych rodów arystokratycznych Europy występuje zdecydowana przewaga słowiańskich haplogrup R1a1a oraz I2, ponieważ wywodzą się one od przodków którzy otrzymali swoje majątki w ramach kształtowania się nowej feudalnej struktury społeczeństw po podboju Europy przez Słowian.
Zapewne z czasem zostaną przeprowadzone odpowiednie badania genetyczne na szczątkach rycerstwa i arystokracji wczesnego średniowiecza i tam ten odsetek słowiańskich haplogrup będzie zapewne szczególnie duży.

Oczywiście te badania muszą być przeprowadzone przez Słowian, ponieważ ani Niemcy ani Francuzi, nie mówiąc już o Anglikach, nie zrobią w tym kierunku żadnego kroku, a jeśli nawet, to te wyniki nigdy nie ujrzą światła dziennego. Już obecnie manipuluje się na wielką skalę wynikami tych badań poprzez zmiany terminologii oraz podziału haplogrup na poszczególne typy, aby odebrać tej dziedzinie genetyki, możliwość wpływu na kształtowanie badań historycznych. Po prostu wyniki tych badań nie pasują do koncepcji zachodniej dominacji i muszą być w związku z tym zatajone i przemilczane. Oczywiście dzieje się to przy radosnej pomocy naszych „polskich historyków”.

Nie można też zapomnieć o tym, że nauki historyczne są w sferze szczególnego zainteresowania naszych zachodnich przyjaciół i już od dawna zadbano o to aby obstawić je swoimi ludźmi. Nowe odkrycia i zmiany paradygmatów historycznych możliwe będą dopiero wtedy kiedy do głosu w tej nauce dojdą ludzie nie wywodzący się z szeregów „piątej kolumny” i o rzeczywistym zainteresowaniu szukaniem prawdy o przeszłości.

Już obecnie pula genetyczna ludności słowiańskiej jest praktycznie wykluczana z wszystkich badań porównawczych robionych zarówno na zachodzie jak i w Polsce i ta praktyka będzie jeszcze bardziej rygorystyczna w miarę tego jak coraz większa liczba danych będzie potwierdzać to, że prawie wszystkie narody zachodniej Europy wywodzą się od Słowian a ich języki to tylko zniekształcony i zdeformowany, czasami bardzo nieudolnie, język starosłowiański.

Translate

Szukaj na tym blogu